Świadectwa napisane przez byłego pracownika i kilku uczniów szkoły
CHDN - ''Chrystus Dla Narodów'' w Gdyni (aktualnie CFN - Christ for the Nations)
BOGDAN - uczeń
Przez dwa lata pobytu w szkole CHDN w Gdyni nawet przez chwilę nie miałem wątpliwości, że trafiłem do niej z woli Bożej. Nauczyłem się tam bardzo wielu rzeczy ale dzięki Bogu nie tego, co wpaja ''szkoła''. Napisanie tego świadectwa uważam za Boży cel mojego w pobytu w szkole CHDN.
Szkoła CHDN jest filią szkoły CHRIST FOR THE NATIONS w Dallas, stworzonej przez Gordon'a Lindsay'a - jednego z prekursorów ruchu znaków i cudów, z którego wywodzi się Nowa Reformacja Apostolska. Lindsay był menagerem i promotorem nauk Williama Marriona Branhama, który nauczał, że Trójjedyny Bóg to wymysł diabła i że piramidy, znaki zodiaku i Pismo Święte są trzema równorzędnymi objawieniami, przez które Bóg przemawia do ludzi. Branham nauczał też, że dzisiaj Bóg przemawia przez nowe objawienia ruchu nowoapostolskiego, które nie zostały ujęte w Słowie Bożym. Natomiast o swoich "objawieniach" mówił, że należy je traktować na równi ze Słowem Bożym, gdyż utrzymywał, ze jest "Eliaszem" zesłanym przed powtórnym przyjściem Chrystusa, i że przeklęty jest każdy, kto je neguje.
Dyrekcja szkoły CHDN twierdzi, że szkoła jest ponadwyznaniowa, o sobie mówią, że są zielonoświątkowcami, dlatego na początku pobytu w szkole darzyłem tych ludzi pełnym zaufaniem, gdyż znam kredo oraz nauczanie Kościoła Zielonoświątkowego (KZ), bo wtedy byłem jego członkiem. Na samym początku zastanowił mnie fakt, że w szkole nauczają prawie same panie i bardzo widoczna jest ich absolutna dominacja, pomimo że były tam ze swoimi mężami (2002-2003). Gdy zapytałem jedną z nich jak mam rozumieć werset 1Tm 2:12 (Nie pozwalam zaś kobiecie nauczać ani wynosić się nad męża), to natychmiast zostałem wezwany do dyrektorki na bardzo stanowczą rozmowę, pt. „co ty masz przeciwko nauczaniu kobiet w kościele?”.
Po tym zdarzeniu byłem już cały czas na celowniku pani dyrektor, która mnie poinformowała, że w szkole nie wolno mi wygłaszać własnych opinii, ani dzielić się negatywnymi spostrzeżeniami i że obowiązuje mnie absolutny zakaz rozmawiania na temat szkoły z osobami z zewnątrz; a gdy wychodzę to mam pisać gdzie jestem i o której wrócę oraz zostawiać numer telefonu (miałem wtedy prawie 40 lat). A jeśli widzę w szkole coś niepokojącego, to mam natychmiast przyjść z tym do niej i z nikim o tym nie rozmawiać, gdyż wszystkich uczniów obowiązuje zakaz negatywnego wyznawania i wyrażania swoich wątpliwości, co było równoznaczne z zakazem stwierdzania faktów i wygłaszania własnych opinii na temat zaistniałych zdarzeń.
Po pewnym czasie zacząłem grać w zespole uwielbienia na bębnach. Moją uwagę zwrócił charakter pieśni które codziennie graliśmy. Nie było w nich miłości, wdzięczności ani dziękczynienia, lecz wszystkie miały bardzo wojownicze przesłanie jak i charakter. Amerykanie byli bardzo zadowoleni, kiedy przybierały one "prorocze", czyli transowe formy. Kiedy zacząłem poruszać ten temat z liderką uwielbienia, to poinformowała mnie, że to ona decyduje o tym, co i jak tu będzie grane, a nie ja. Nieco później dowiedziałem się, że w CHDN obowiązuje ślepe posłuszeństwo wobec liderów i po dwóch kolejnych próbach przeforsowania jakiejś normalnej pieśni zostalem usunięty z zespołu.
Niebawem dowiedziałem się też, że wszyscy pracownicy tej szkoły mają jakieś nowe objawienie (???), którego nie mają uczniowie. Gdy zacząłem o to pytać, to powiedziano mi, że ja tego nie zrozumiem, bo nie jestem na ich poziomie duchowości, ponieważ nie chcę się otworzyć na owe ''nowe rzeczy''. Otwieranie się na ''nowe rzeczy'' polegało na akceptowaniu niebiblijnych nauk i proroctw liderów CHDN, oraz na czynnym angażowaniu w transowe tańce, podczas których różni dziwni prorocy, często bęłkcząc lub będąc w transie, przekazywali nam bardzo dziwaczne przekazy, które nazywali proroctwami. Zawsze miały one charakter oskrżająco nakazujący, często ze wskazaniem na konkretną osobę, albo mówiące czego oczekuje od nas ich ''pan'', który prawie zawsze domagał się jeszcze większej chwały - czyli jeszcze większego transu, głośniejszej muzyki i otwarcia się na coś, co nazywano Bożą obecnością i nakreślano jako moc Ducha Świętego.
Edukacja biblijna jest w CHDN na poziomie przedszkolnym. Byłem niebywale zdziwiony, gdy po pewnym teście semestralnym okazało się, że moje odpowiedzi na oczywiste pytania biblijne były błędne. Dowiedziałem się wtedy, że prawidłową odpowiedzią nie jest to co mówi Biblia, lecz to, co pani powiedziała na lekcji. Natomiast za zadawanie pytań na lekcji, notorycznie lądowałem na dywanie u pani dyrektor, gdzie dowiedziałem się, że pytania można zadawać tylko po lekcjach i tylko w cztery oczy z wykładowcą.
Wtedy stało się dla mnie jasne, że ich celem nie jest edukacja biblijna, tylko indoktrynacja, która ma zmienić mój sposób myślenia i postrzegania Boga. Dowodem tego były comiesięczne testy, mające pokazywać zmiany zachodzące w moim myśleniu. Zawsze gdy lądowałem na dywanie u dyrektorki, to rozmowa wyglądała jak z automatyczną sekretarką - ty musisz, ty musisz, tobie nie wolno, ty nie możesz, ty musisz. Te rozmowy nigdy nie opierały się na merytorycznych argumentach, ani nie szukano przyczyn problemu, tylko zawsze przez ponad godzinę, agresywnie wmawiano mi, że mam jakąś duchową warownię, że potrzebuję uwolnienia i że muszę zmienić sposób myślenia, gdyż (cyt.): ''Pan Bóg dał nam autorytet nad tobą, a twoje nieposłuszeństwo wobec nas, to bunt wobec Boga równy z czarami''. Spostrzegłem też, że prawie wszystko, z czego zwierzyłem się któremukolwiek pracownikowi szkoły, natychmiastowo dociera dyrekcji, i oni zawsze używali tego przeciwko mnie. Po takich rozmowach miałem skrajnie rozstrojony umysł i zacząłem się zastanawiać, kto tu zwariował? Bałem się, że jeśli będzie to trwać jeszcze jakiś czas, to mogę wylądować w psychiatryku, gdyż w mojej głowie zaczynał się pojawiać schizofreniczny chaos, nad którym czasami traciłem kontrolę. Istniejąca sytuacja zaczynała mi przypominać film pt: „Lot nad kukułczym gniazdem”. Przestawałem już wierzyć w Bożą sprawiedliwość, a Boga zaczynałem postrzegać jak kolegę Hitlera i Stalina. Szukałem więc kogoś, komu mógł bym się zwierzyć z tego, co się dzieje w szkole, ale nikt z zewnątrz mi w to nie wierzył. Czasami, gdy emocje brały górę, to zaczynałem rozmawiać o tym z pozostałymi uczniami. Wówczas zazwyczaj jeszcze tego samego dnia, dyrektorka znała szczegóły rozmowy i kolejny raz lądowałem w jej gabinecie. Spostrzegłem wtedy, że wszyscy uczniowie są zastraszeni i boją się ze mną rozmawiać, lecz nikt nie chciał mi powiedzieć dlaczego.
Do szkoły regularnie przyjeżdżali różni usługujący. Pani generał, pani apostoł, pani pastor lub pani prorok, czasami zdarzył się nawet jakiś pan. Wszyscy z USA, wszyscy potężnie namaszczeni i proroczo obdarowani, robiący same hiper wielkie rzeczy dla "Pana". Ci wszyscy ludzie, prawie zawsze publicznie przekazywali mi te same słowo od "Pana", że jestem związany demoniczną opresją, że mam jakąś warownię i że potrzebuję uwolnienia. Kiedyś pewna pani generał-prorok rozbawiła wszystkich do łez, kiedy po publicznym stwierdzeniu, że na sali jest osoba będąca w silnej opresji demonicznej i po teatralnej zagrywce w stylu Davida Copperfielda wskazała na zupełnie bezkolizyjnego kolegę z mojej ławki. Później pewien tłumacz zatrudniony w szkole zdradził mi poufnie, iż wiedział, że to było ustawione, ale owa pani po prostu nas pomyliła.
Pewnego razu przyjechała do szkoły pewna bardzo kontrowersyjna, ale podobno potężnie namaszczona pani generał-apostoł-prorok Donna Auerbach, którą postrzegaliśmy jako guru dyrekcji, bo jej słowa cytowano na zajęciach częściej, niż słowa Jezusa. Podczas jej "usługi proroczej" wydarzyła się rzecz, która zszokowała absolutnie wszystkich uczniów. W trakcie owej ''proroczej'' usługi, cała kadra szkoły zaczęła warczeć i ryczeć jak stado dzikich zwierząt, a ich twarze zmieniły się, jakby stali się zupełnie innymi ludźmi. Z ich oczu biła wściekłość i agresja. Wtedy jak nigdy wcześniej, wszyscy bez wyjątku poczuliśmy paraliżujący strach, a kilka dziewcząt nawet się rozpłakało. W tym czasie owa pani stanowczym tonem nakazywała uczniom, że mają się na to otworzyć, wyjść na środek i oddać "panu" chwałę. Odważyła się na to tylko jedna siostra, z którą od tego dnia zaczął mi się zupełnie urywać kontakt. Inne osoby, które ją również dobrze znały i też bardzo lubiły, również zauważyły, że między nimi a nią wyrosła jakaś niewidzialna ściana i stała się od tego czasu zupełnie inną osobą.
Innego razu, pewien "namaszczony" uczeń pani Auerbach, podczas tzw. usługi proroczej nakazał, aby wszyscy uczniowie zamknęli oczy i wyobrazili sobie, że są w tunelu na końcu którego widzą światło itd. Po 20 min. jego monotonnych wizualizacji, trzydzieści osób leżało plackiem na dywanie, większość w transie, histerii i płaczu "pokutowała", że jest nieczysta i grzeszna jak brudny pokój, który prowadzący szczegółowo opisywał podczas swojej monotonnej wizualizacji (czyt. hipnozie > zob. Regresing), i do którego kazał się porównywać uczestnikom seansu, w trakcie którego dokonywał fotograficznej dokumentacji tego zdarzenia, bez wiedzy uczestników.
Przez dwa lata mojego pobytu w CHDN, przewinęło się tam bardzo wielu sprzedawców marzeń, nauczycieli Ruchu Wiary i fałszywych proroków. W większości byli to specjaliści od różnego typu metod kontroli umysłu, wizualizacji, hipnozy, modyfikowania myślenia, budowania hiper ego, motywacji i technik psychomanipulacji o których ludziom się nawet nie śni, a tym bardziej, że mogą być stosowane w szkole biblijnej, gdyż są to standardowe metody okultystycznej psychomanipulacji.
Powierzchownie wszyscy nauczyciele wydają się bardzo mili, serdeczni i na pierwszy rzut oka robią bardzo dobre wrażenie, starając się tworzyć w szkole odczucie rodzinnej atmosfery. Jednak ich prawdziwe oblicze i ich zamiary poznali tylko sceptycy, którzy lądowali na dywaniku u pani dyrektor, za trwanie przy nauce Chrystusa.
Większość osób po dwóch latach opuszcza tę szkołę z nowym duchem i z tak ''świeżym umysłem'', że ma wielki problem z uznaniem Bożego Słowa jako prawdy absolutnej, z definiowaniem dobra i zła, z samodzielnym myśleniem i z obiektywną oceną sytuacji, oraz analizą słyszanych treści. Więc jeśli masz jakieś duchowe aspiracje, a nie poznałeś jeszcze bardzo dobrze nauki apostolskiej i nie opierasz swojego życia wyłącznie na Słowie Bożym, to jesteś w CHDN bez szans i zostaniesz zmielony do wora o nazwie Wielki Babilon - czyli światowy system religijny Nowej Ery.
A jeżeli skończysz CHDN i zachowasz wiarę w Słowo Boże w kontekście nauki apostolskiej i zaczniesz samodzielne życie bez duchowego przewodnika, to uznaj to za największy cud w Twoim życiu. Proponuję Ci abyś już teraz zaczął prosić Boga o ochronę przed kolorową ofertą antychrysta, gdyż w tego rodzaju "szkołach" toczy się gra o Twoją wieczność.
Bogdan
Przez dwa lata pobytu w CHDN nieustannie czułem niepokój i wewnętrzny sygnał ostrzegawczy. Byłem też jedną z nielicznych osób które od początku pobytu w tej szkole nie zgadzały się z jej nauczaniem i mówiły o tym wprost. W wyniku doświadczeń nabytych w tzw. starym życiu, nie dałem się kupić tanimi pochlebstwami ani michą zupy, jak to miała w zwyczaju czynić pani dyrektor.
Kilka lat wcześniej, jako były satanista, byłem uwalniany od demonów, więc dobrze wiedziałem, że nawrócenie nie jest modlitwą na zlocie młodzieżowym, a podążanie za Chrystusem nie jest zabawą w służby, ani koncertem hillsonga. Znałem też okultystyczną logikę i okultystyczne wartości, w wyniku czego trudno było mi wmówić, że czarne jest białe. Jednak w tamtym czasie wydawało mi się, że dzieki mojej jednoznacznej postawie, wydarzenia mające tam miejsce nie będą miały wpływu na moje życie duchowe, ani na moje myślenie. Jednak po opuszczeniu CHDN dostrzegłem wielki zamęt w moim umyśle i moim życiu duchowym, które po prostu się rozsypało jak domek z kart. Zauważyłem wtedy, że w mojej głowie nie istniał już żaden spójny system wartości i że byłem całkowicie skupiony na sobie, na własnych domniemanych powołaniach i na realizacji własnych pomysłów (czyt. duchowych urojeń). Miałem też roszczeniową postawę wobec Boga.
Pomimo mojej szczerej więzi z Bogiem, silnego charakteru i czynnego oporu, w ciągu dwóch lat pobytu w CHDN, skutecznie wykasowano z mojego umysłu biblijny system w wartości, naukę o braniu własnego ''krzyża'' i uśmiercaniu cielesnego myślenia, oraz podstawowe założenie chrześcijaństwa, które mówi: „Bądź wola Twoja” i wbrew mojej woli zaprogramowano mi okultystyczne motto, które mówi: „Mam moc, bądź wola moja”, że mogę wszystko i że wszystko mi się należy, więc ponownie, własnymi siłami próbowałem osiągać własne cele, co ponownie uczyniło ze mnie zwykłego okultystę.
Jednak po pewnym czasie zacząłem prosić Boga, aby uporządkował chaos, który miałem wtedy w głowie. Tym razem nie poszło to jednak tak gładko, jak podczas nawracania. Dopiero kilkuletnie traumatyczne doświadczenia zburzyły w mojej głowie ten fałszywy system wartości i wszystkie kłamstwa zaprogramowane mi w szkole CHDN, i dopiero wtedy Bóg zaczął odbudowywać w moim umyśle biblijny system wartości. To były najtrudniejsze chwile po moim nawróceniu, ale dzisiaj dziękuję za nie Bogu, bo wiem, że jestem jedną z nielicznych osób, które po szkole CHDN wróciły do nauki apostolskiej i które duchowo stanęły na nogi. Zrozumiałem wówczas dlaczego Pan Jezus w Obj 18:4, mówi: „Wyjdź z niego mój ludu, abyście nie byli uczestnikami jego grzechów i aby nie dotknęły was spadające na niego plagi, gdyż aż do nieba dosięgły grzechy jego i wspomniał Bóg na jego nieprawość”.
(powyższy werset mówi o „Wielkim Babilonie” - światowym systemie religijnym, pełnym demonów i wszelkich duchowych nieczystości - Obj 18:2)
BERNADETA - uczeń
Przez rok byłam uczennicą szkoły ” Chrystus Dla Narodów”- Polska w Gdyni.
Po roku zdecydowałam się jednak zrezygnować z tej szkoły, ponieważ niepokoiło mnie wiele zdarzeń, których na początku nie potrafiłam sobie w żaden sposób wyjaśnić. Przyznam, że pierwszy raz spotkałam się z takimi praktykami, które wywróciły wtedy moje myślenie i wywołały wiele wątpliwości odnośnie mojego nawrócenia i mojej relacji z Bogiem. Zaczęłam wątpić w to, że Bóg mnie słyszy i kocha. Był to dla mnie najtrudniejszy czas w całym moim 8-letnim życiu z Bogiem, nie wiedziałam już kim jestem i jak ma wyglądać prawdziwa relacja z Bogiem, gdyż został zburzony cały mój fundament wiary i życia. Pierwszą rzeczą, która mnie zaszokowała, był sposób uwielbienia, który polegał na jak najgłośniejszym wykrzykiwaniu tzw. „Bożej chwały”- towarzyszyło temu tupanie, skakanie, machanie flagami...itp. W szkole było to rzeczą pierwszoplanową.
Byliśmy nagminnie zmuszani do tańca, skakania lub machania flagami, jeżeli ktoś nie robił tych rzeczy było to jednoznaczne z buntem. Zdarzyło się nawet, że kilka osób (między innymi ja) siłą wypchnięto na środek i stanowczo nakazywano nam skakać, w moim przypadku miało to jednak odwrotny skutek. Obecność na uwielbieniach była obowiązkowa, a każda nieobecność była karana „dywanikiem” u dyrektorki. Nie potrafiłam się w tym wszystkim odnaleźć i potrzebowałam z kimś porozmawiać. Wśród kadry znalazła się „życzliwa” mi osoba, jak mi się wtedy wydawało… W desperacji zwierzyłam się jej mówiąc o moich wątpliwościach, okazało się, że już tego samego dnia dyrekcja znała najdrobniejsze szczegóły naszej rozmowy i zostałam wezwana na „dywanik” gdzie dowiedziałam się jak bardzo jestem pyszna, dumna i zbuntowana i że moje myślenie musi być przemienione, ponieważ Bóg w tej szkole chce mnie uczyć „nowych rzeczy” i że muszę się na nie otworzyć.
Zaczęto mi agresywnie wmawiać zamykamie się na Boga i zagłuszanie w sobie głosu Ducha Świętego. Zabroniono mi wyrażać wątpliwości na temat szkoły, zakazano mi też wypowiadania własnych opinii, a o moich wątpliwościach nakazano mi rozmawiać wyłącznie z dyrekcją. Jadąc do szkoły miałam świadomość posiadania darów duchowych i miałam nadzieję, że będę mogła w nich wzrastać. Jakież było moje rozczarowanie, gdy zabroniono nam nawet przekazywania sobie słowa od Pana, bez wcześniejszego zweryfikowania jego treści z dyrekcją. Następna rzecz to ślepe i bezkrytyczne podporządkowanie się liderowi. Wpajano nam, że mamy ślepo wykonywać wszystkie polecenia lidera, a każde nieposłuszeństwo pociągało za sobą konsekwencje. Brakowało mi wspólnych modlitw i rozważań Słowa Bożego, zachęciłam więc kilku uczniów do wieczornych spotkań.
Te kilka dni były bardzo owocnym czasem, ale po trzech dniach okazało się, że czegoś takiego nie ma w regulaminie szkoły, a takie spotkania mogą być prowadzone wyłącznie przez kogoś z kadry. Zabroniono nam wtedy spotykania się na rozwazanie Słowa i modlitwę, a w zamian stworzono jako jedno z obowiązkowych zajęć pozalekcyjnych grupę modlitewną, prowadzoną przez jedną z pań, na której uczono nas tzw. „terytorialnej walki duchowej”, czyli gromienia i wiązania demonów nad miastami, ulicami a nawet pomieszczeniami. Później zaczęły się tzw. „duchowe boje”, które polegały na przejmowaniu mocy i gromieniu zwierzchności duchowych, śmianiu się z szatana i wygwizdywaniu go. Byłam tym wstrząśnięta i bardzo zaniepokojona, ponieważ w Biblii wyraźnie jest napisane, że takich rzeczy ludziom robić nie wolno. (JUDY 1:8-9) Poza tym były to czysto cielesne zabiegi, które bardziej przypominały mi czary niż modlitwę. Gdy zapytałam na lekcji, dlaczego tak postępujemy, nie otrzymałam odpowiedzi, a w szkole zaczęłam być izolowana i uznawana jako niepokorna i zbuntowana, co odczuwałam przy każdej okazji. Od tego czasu nakreślano mnie w szkole jako krnąbrną osobę, która nie szuka Bożej woli i chodzi własnymi drogami. Przez cały rok przyjeżdżało do szkoły wielu dziwnych „proroków”, którzy jednomyślnie stwierdzali, że mam jakąś blokadę, kazali mi otwierać i wchodzić w jakieś duchowe bramy, by wejść tam gdzie jeszcze nie byłam by stać się wolną. (???)
Po mimo moich argumentów i silnego oporu jaki stawiałam, byłam na siłę wyciągana na środek do modlitwy o uwolnienie, gdzie robiono wiele niezrozumiałych dla mnie obrzędów, np. próbowano mnie przewrócić, albo dmuchano mi w brzuch, by (cyt.) uwolnić jakiegoś ducha (?) który podobno tam był ale nie chciał wyjść przez moje blokady (???). Jeden z takich ''proroków'' próbował mnie zahipnotyzować, kładąc mi jedna rękę na czoło druga na plecy, poczym kazał mi zamknąć oczy i głęboko oddychać, bujając mnie tak przez dłuższą chwilę, by ponoć pomóc mi w uwolnieniu Ducha Świętego. Nie przyniosło to żadnych rezultatów, ponieważ cały czas, ja i kilka osób na sali modliło się o Bożą ochronę nade mną. Wszystkie te rytuały odbywały się przy psychodelicznej muzyce, tworzącej mistyczny nastrój. W ich nauce było bardzo wiele elementów, z którymi w ogóle się nie zgadzałam, ponieważ nie znajdowałam żadnego potwierdzenia tych rzeczy w Słowie Bożym, np. to, że pastor jako jedyny otrzymuje wizję od Boga dla całej społeczności, że jest nieomylny i że to on prowadzi ludzi do zbawienia, lub to że są rzeczy które od Boga nam się należą i że musimy je od Boga odebrać, a wręcz się ich domagać, np. finanse, uzdrowienie, dobrobyt, albo wizualizacje badź moc wypowiadanego słowa itp. Jeżeli jesteś biedny lub coś w twoim życiu nie idzie tak jak byś tego chciał tzn. że masz jakiś ciężki grzech, albo w twojej relacji z Bogiem jest coś nie tak.
Nigdy nie byłam i nadal nie jestem przekonana, co do nauczania kobiet w Kosciele, natomiast liderzy w CHDN twierdzili, że takie funkcje odnośnie kobiet są jak najbardziej biblijne, tłumacząc to tym, że mężczyźni nie wywiązali się z nałożonego na nich obowiązku i Pan Bóg przekazał te funkcje kobietom, udzielając im pełnego namaszczenia do takich działań. O tych wszystkich praktykach, metodach i przeżyciach zwierzyłam się mojemu pastorowi, gdy On zadzwonił do szkoły z pytaniem o te wszystkie praktyki, dyrekcja stanowczo zaprzeczyła, tłumacząc to m.in. różnicą kulturową. Wszystko to wywoływało we mnie niepokój i silny lęk. Będąc w tej szkole czułam cały czas totalną presję psychiczną oraz kontrolę mojego myślenia i zachowania. Wszystko, co w dobrej wierze mówiłam przełożonym, wcześniej czy później zostawało użyte przeciwko mnie. Czułam się izolowana od reszty uczniów i zaczęłam być nakreślana jako buntowniczka. W ciągu jednego roku zburzono mój cały fundament wiary, podważono dary duchowe do tego stopnia, że przestałam wierzyć w ich posiadanie. Do pewności wzrosło we mnie przekonanie, że wszystko co dostałam od Pana Boga, łącznie z Bożym pokojem było zwykłym moim urojeniem. Cały ten czas czułam się oskarżona i odrzucona przez Boga.
Dzisiaj dziękuję Bogu że pomimo presji psychicznej graniczącej z obłędem, jaką wywierano na mnie w CHDN, okazało się, że nie byłam sama w moich rozterkach i że są w szkole osoby, które widzą to samo, ale twardo trzymają się Jezusa, wiedzą o czym jest ewangelia i nie dają sobie wmawiać że czary to modlitwa. Chciałabym przestrzec wszystkich, którym wydaje się, że w tej szkole odnajdą swoje powołanie, względnie poznają wolę Boża dla swojego życia; jeżeli nie masz personalnej społeczności z Panem Bogiem i nie trwasz w Słowie to żadna szkoła biblijna, prorok ani konferencja nie da ci odpowiedzi na to pytanie, a jedynie może spowodować taki zamęt w twoim życiu, że zaczniesz wierzyć w jakiegoś innego Jezusa, jakąś służbę czy lidera.
Z Bożym Błogosławieństwem Bernadeta.
JACEK - uczeń jwierciak@gmail.com
Nawróciłem się 3 lata temu (2000), Pan Bóg wyrwał mnie z alkoholizmu, narkomanii i bezdomności. Od początku mojego nawrócenia wiedziałem, że mam powołanie do głoszenia ewangelii. Aby dokształcić się w tym, co Pan Bóg położył mi na sercu, postanowiłem pójść do szkoły biblijnej. Zostawiłem więc wszystko i pojechałem do szkoły CHDN w Gdyni.
Na początku mojego pobytu w tej szkole spotkałem brata, którego Pan postawił na mojej drodze parę lat wcześniej zaraz po moim nawróceniu w Bieszczadach. Człowiek ten, ostrzegał mnie, przed dziwnymi praktykami, które dzieją się w tej szkole. On sam był uczniem w CHDN, i spotkał się z dość dużym atakiem na swoją osobę związku z nie podzielaniem poglądów dyrekcji i wykładowców. Nie wierzyłem mu wtedy gdyż było dla mnie rzeczą niemożliwą, aby w szkole biblijnej było coś nie biblijnego i w całej swojej naiwności myślałem, że wszyscy wierzący są absolutnie uczciwi, jak i że nie ma takiej możliwości, aby w Bożym miejscu było miejsce na jakiekolwiek zwiedzenie. Niestety, sam doświadczyłem tego zwiedzenia. Postanowiłem być pokornym i oddanym uczniem oraz robić wszystko co mi nakażą. Po niedługim czasie stosowania się do nakazów nauczycieli, stwierdziłem, że działam wbrew swemu sumieniu i że jestem strasznie nerwowy. Byłem na okrągło ładowany oskarżeniami, że jestem zbuntowany i że nie podobam się Bogu, bo nie tańczę ani nie skaczę podczas uwielbienia, że zadaję pytania na lekcjach. Prawdziwa puszka pandory pękła, gdy jakiś amerykański biznesmen miał przeznaczyć na szkołę dużą kwotę pieniędzy, ale nie był do końca przekonany, więc prosił o modlitwę. Tu pozwolę sobie zacytować fragment modlitwy pani dyrektor oraz nauczycieli na tzw. porannej usłudze:
''PANIE, MY PRZEJMUJEMY KONTROLĘ NAD UMYSŁEM TEGO CZŁOWIEKA''
Jak dla mnie to raczej niezbyt biblijna metoda? Później przyjeżdżali różni ludzie, którzy mieli wykłady w tej szkole, i rzadko zdarzało się, żeby mówili rzeczy pochodzące z Bożego serca. Pewnego razu nawet, pewien „namaszczony nauczyciel” z ameryki, mówił coś o swoich zranieniach z przeszłości i na podstawie 2Sam 1:26 stwierdzał, że homoseksualizm to nic złego, gdyż to są tylko zranienia z przeszłości i że król Dawid też był gejem a Jonatan jego ukochanym. Kiedy wraz z bratem wymienionym na początku tego świadectwa publicznie zaczęliśmy mówić o zwiedzeniu w szkole, zaczęto nas publicznie piętnować.
Kazano nam na forum całej szkoły wyznawać to jako grzechy i publicznie z nich pokutować. Kiedy to nie poskutkowało, zostałem beż ostrzeżenia usunięty ze szkoły. W moim przypadku, dano mi na opuszczenie szkoły z całym moim dobytkiem 60 min przy ciągłej asyście męża dyrektorki. Pragnę nadmienić, że dyrekcja dobrze wiedziała, jaka była wtedy moja sytuacja życiowa, że byłem osobą bezdomną bez jakichkolwiek środków do życia i nie miałem się dokąd udać.
Od czasu opuszczenia CHDN, przez dobryh siedem lat nie mogęłem pozbierać się duchowo, moje życie duchowe uległo tam zupełnej rozsypce. Kontrola, poniżanie, manipulacja ludźmi i Słowem Bożym, nakaz bezwzględnego ślepego posłuszeństwa i fałszywe (ustawiane) proroctwa, to tylko kilka ze sposobów działania „nauczycieli” tej szkoły. Niewiele pomylił bym się, twierdząc, że instytucja ta funkcjonuje niczym klasyczna pralnia mózgów pod płaszczykiem szkoły biblijnej. Pragnę wszystkich przestrzec przed tym miejscem, tą nauką i tym duchem. Jeżeli już koniecznie chcesz uczyć się w szkole biblijnej, to poproś Pana Jezusa, aby pokazał Ci taką szkołę, do której On się przyznaje. I uważaj na ładne foldery i filmy reklamowe, gdyż często zapominamy, że Pan Jezus nie posługuje się marketingowymi metodami tego ginacego świata.
Pozdrawiam serdecznie Jacek ( lipiec 2003 )
JUSTYNA - były pracownik szkoły ''Chrystus dla Narodów'' (2000-2004)
W 2000 roku ukończyłam anglistykę i nastąpiła pewna luka w moim życiu. Praca w amerykańskiej ''szkole biblijnej'' ''Chrystus dla narodów'' wydawała się doskonale ją wypełniać. Zwłaszcza ,że trafiała ona w sedno moich pragnień: wykorzystania umiejętności i kwalifikacji zawodowych w pracy i służbie Panu Bogu. Propozycja pracy została mi złożona przez dyrekcję szkoły. Po rozmowie –wywiadzie z panią dyrektor okazało się, że świetnie nadaję się na nowego członka personelu-tłumacza. Tak rozpoczętą pracę kontynuowałam aż do 2004 roku. Jako oddana i wówczas gorliwie pełniąca swoją funkcję pracowniczka szkoły, brałam entuzjastycznie udział w najróżniejszych zajęciach: wykładach, modlitwach, uwielbieniu, warsztatach z szeroko rozumianej sztuki chrześcijańskiej (w tym Letniej Szkole Sztuki) czy programach misyjnych szkoły. Wszystko to całkowicie zmieniło mój dotychczasowy sposób myślenia jako osoby wierzącej w Jezusa Chrystusa, mój stosunek do wiary i do samego Boga.
W reklamowej broszurce filia szkoły ,,Chdn-Polska”, aktualnie mieszcząca się w Gdyni, podaje: ,,Korzenie szkoły wywodzą się z organizacji ,,Christ for the Nations” założonej ponad 50 lat temu w Dallas. Jest to dokładnie ta sama szkoła, o której w swojej apologetycznej książce ,,Zwiedzione chrześcijaństwo” wspominają dwaj uznani bibliści Dave Hunt i T.A. McMahon (Bogoludzie, str 212). Jest ona, jak piszą w ostatnim rozdziale, organizacją rozpowszechniającą fałszywe nauki. Mają one swój początek m.in. w dzisiejszym ruchu pozytywnego wyznania, kręgach PMA (pozytywnego nastawienia, które stanowi rdzeń większości dzisiejszych technik osiągania sukcesu), następnie w ruchu ,,mocy wiary” (głoszonej chociażby przez Hagin’ów i Copeland’ów), oraz technik „siły umysłu” (Science of Mind).
Jako osoba reprezentująca filię organizacji ,,Christ for the Nations” w Polsce oraz naoczny świadek przekazywanych tam wzorców i praktyk, mogę z całą stanowczością podpisać się pod każdym z podanych wyżej stwierdzeń.
Szkodliwość programu edukacyjnego szkoły polega na zręcznym wymieszaniu półprawd i fałszu, które nie rzucają się w oczy w początkowej ani nawet w późniejszej fazie nauki w szkole. Wiele przedmiotów wydaje się mieć naturę biblijną, gdyż oparte są bowiem o konkretne księgi starego i nowego testamentu. Jednak fragmenty tekstu biblijnego, używane na potrzeby lekcji, wyciągane są z kontekstu księgi czy pisma i ulegają „przeróbce” aby „odnowić nasz umysł” i przemówić do naszego dzisiejszego życia. Bardzo często mogą to być kłamstwa, które wystarczy, że tylko nieznacznie zmieniają interpretacje biblijne. Nikt tego jednak nie dostrzeże, jeśli tego nie bada. A jak ma badać, skoro wszyscy słuchacze to gorliwe i szczere „żółtodzioby” w wierze, którym nikt wcześniej nie mówił, żeby być czujnym i badać zasłyszane treści, przykłady? (nawet w szkole biblijnej...) Poza tym nawet jeżeli studentom wydaje się, że coś „jest nie tak” ,to nie potrafią tego samodzielnie nazwać i nie rozumieją w czym tkwi problem. Na przykład nauka o pełni chrześcijańskiego powodzenia, sukcesu, zdrowia etc. (które rzekomo wywalczył dla nas Chrystus na Golgocie), wyprowadzana jest min. na podstawie fragmentu Ew. Jana 10:10, gdzie Jezus w istocie mówi o swoim dziele odkupienia, „złodziej przychodzi tylko po to, by kraść, zarzynać i wytracać. Ja przyszedłem, aby owce miały życie i obfitowały”.
W tamtym czasie mnie samej nie mieściło się w głowie, by przekazywaną naukę poddawać głębszej ocenie a już w ogóle nie do pomyślenia było by tacy ludzie jak dyrektorzy i nauczyciele szkoły mogli się mylić. Darzyłam ich więc dziecięcym zaufaniem, oddaniem i żywiłam wobec nich wielką sympatię oraz lojalność. W szkole obowiązywało absolutne posłuszeństwo i demagogiczne wręcz poddanie władzy nauczycieli a dyrekcji w szczególności. Taki obrót spraw działał zniechęcająco a wręcz zabójczo wobec jakiegokolwiek przejawu samodzielnego, konstruktywnego i krytycznego myślenia ciała studenckiego. Wyrażanie takiego myślenia zostało niechlubnie nazwane „negatywnym wyznawaniem”. Tak rozumiano prawdziwy szacunek dla autorytetu. Wszystkie „odchyłki od normy” były zawsze bardzo surowo piętnowane.
Pamiętam sytuację, kiedy podczas tłumaczenia jednego z wykładów pana dyrektora poczułam się bardzo źle i musiałam natychmiast wyjść do toalety (wykład jednakże był kontynuowany za sprawą tłumaczenia jednego z uczniów). Natychmiast po lekcji zostałam za to surowo skarcona. Pani dyrektor, metodą silnie stresującej perswazji, skupiła się przede wszystkim na wykazaniu mojej winy i utwierdzeniu mnie w przekonaniu, że przerywając lekcję naraziłam na szwank dobre imię i autorytet pana dyrektora wobec studentów. Wówczas bez większego namysłu zgodziłam się z tym i usłużnie przeprosiłam, co wywołała u mojej rozmówczyni duże zadowolenie i akceptację okazaną mi w formie przyjaznego przytulenia. Jako tłumacz często (a inni pracownicy personelu jeszcze częściej) pośredniczyłam w podobnych jak moja rozmowach pani dyrektor z „nieposłusznymi” studentami. Ich zdanie miało w nich raczej marginalne znaczenie. Najistotniejszym za każdym razem wydawał się czynnik skruchy, złamania woli ucznia i ostatecznej zgody z wytycznymi pani dyrektor.
Faktem podważającym wiarygodność chrześcijańskich metod wychowawczych dyrekcji było wykorzystywanie donosicielstwa do ujawniania osobistych informacji o uczniach. Robili to wybrani członkowie personelu a zwłaszcza ci, którzy ze względu na pełniony przez siebie charakter pracy oraz posiadane kontakty, dużo wiedzieli o uczniach.
W szkole była pewna osoba, która najwyraźniej znajdowała się w życiowo powikłanej i trudnej sytuacji. Zdarzyło się że podczas przerwy rozmawiałam z nią osobiście. Zależało mi, by okazać jej wsparcie i dodać zachęty. Od razu po tym spotkaniu, kierując się w stronę biura tłumaczy, zostałam zatrzymana przez panią dyrektor i poproszona do jej prywatnego pokoju. Powodem zajścia była owa osoba oraz informacje, które w mniemaniu pani dyrektor musiałam na jej temat posiadać, a które bardzo dyrekcję interesowały. Wtedy, niczego nie podejrzewając, zachowałam się „jak na spowiedzi”. Podobnych do tego przypadków było o wiele więcej, z tym, że posługiwano się w nich świadomą i bardziej wyrafinowaną formą donosu.
Dużą rolę w szkole odgrywają niebezpieczne duchowo praktyki adresowania i konfrontowania sfer mocy duchowych w tzw. Walce duchowej. Z pomocą w tej dziedzinie przychodzi specyficzny ton w uwielbieniu, jaki prowadzi szkolny zespół. Uwielbienie to poprzez podniosły i wojowniczy charakter ma służyć ogłaszaniu i nierzadko fizycznemu demonstrowaniu zwycięstwa Jezusa i wierzących nad sztandarem. Poruszająca emocjonalnie i silnie sugestywna muzyka (wielokrotnie powtarzalne frazy i hasła) tworzą tzw. „proroczy” charakter uwielbienia, podczas którego niby burzy się tzw. Demoniczne warownie i dokonuje uwolnienia (np. z choroby, od problemu), a także dokonuje rozmaitych proklamacji i tzw. „proroczych” aktów, tj. maszerowania w szeregach, w kołach, pohukiwania, krzyczenia (np. tak jak krzyczy kobieta, gdy rodzi), śmiania się „w duchu”, natchnionego tańca i machania flagami, które tutaj nabierają charakteru mediumicznego, przekazującego określone treści pozostałym uczestnikom a także zwierzchnością duchowym. Styl takiego zachowania nie podlega ocenie, bowiem wiadome jest, że osoba działająca „proroczo” lub „w duchu” może zachowywać się bardzo dziwnie.
W uwielbieniu bardzo ważne było zachowanie jedności, dlatego nie było w nim miejsca na odmienne postawy (później w znacznym stopniu złagodzono do tego stosunek). Gdy podskakiwano, podskakiwać powinni wszyscy. Gdy klaskano, klaskać również powinni wszyscy. Trudno sobie wyobrazić, jaki ciężar winy i napiętnowania musieli czuć ci, którzy nie tańczyli, bo może nigdy nie byli skorzy do tańca albo nie klaskali, bo nigdy wcześniej nie przejawiali tak ekstrawertycznego zachowania.
W szkole tłumaczyłam i żywo uczestniczyłam w porannych grupach modlitewnych studentów oraz modlitwach personelu. Do dziś pamiętam modlitwy nakazywania i zakazywania w imieniu Jezusa m.in. w sprawach duchowych, finansowych, zdrowotnych (przykładem może być „przejmowanie kontroli nad dziedziną w czyimś życiu i odbieranie jej szatanowi). Charakterystyczna była w tym silnie roszczeniowa postawa (także wobec Boga) i wiara w moc wypowiadanych słów. Związywane były działania wroga i nakazywane było diabłu jego mocom wynosić się z danego terenu geograficznego lub aspektu czyjegoś życia.
Wyraźnie dominowała tutaj zasada okultyzmu, w myśl której stwarzamy otaczającą nas rzeczywistość, zarówno tę duchową jak i materialną oraz uzyskujemy pożądany rezultat poprzez wizualizacje czy moc wypowiadanego słowa. W takim świetle cytaty z Biblii odgrywały szczególną rolę. Dodatkowo w szkole uczniowie szybko uczyli się, że będąc synami i córkami Króla, ambasadorami samego Boga, otrzymali autorytet i moc Jezusa, i wręcz nie powinni Boga prosić czy pytać o zdanie, bo przecież reprezentują na ziemi Chrystusa i w Jego miejsce (czyli za niego) mają ustanawiać nowy Boży porządek. Wszystko to ma charakter silnie zwodniczy i dokonuje chyba najgłębszego spustoszenia w umyśle, nawykach i późniejszym działaniu tak kształtowanego człowieka.
Pewnego dnia razem z panią i panem dyrektorem szkoły, prowadziliśmy spotkanie modlitewne. I choć odbywało się to w kościele zielonoświątkowm, to charakterystyczne było wchodzenie do różnych pomieszczeń (w tym również piwnicy) i oczyszczanie budynku „krwią Jezusa” z wszelkiej złej i demonicznej działalności. Słuzyły nam do tego flagi, którymi energicznie wymachiwaliśmy (miały kolor czerwony jako symbol krwi Jezusa). Muszę przyznać, że za każdym razem, gdy uczestniczyłam w tego typu podobnych działaniach inicjowanych z ramienia szkoły, byłam przekonana o ich słuszności. Wkładałam w to całe moje serce i 100% młodzieńczej werwy. W takich właśnie kategoriach nauczono mnie rozumieć sens bycia chrześcijaninem. Oznaczało to konieczność prowadzenia nieustannej walki duchowej, mocowania się ze złymi bytami duchowymi, które rzekomo powstrzymują na ziemi Boga i Jego odpowiedzi na nasze błogosławieństwa. I gdy ktoś chciał je oglądać, musiał się w to angażować.
Taka postawa w życiu zarówno uczniów jak i moim własnym na dłuższą metę okazywała się być wykańczająca fizycznie, emocjonalnie i psychicznie. Notorycznym problemem w sprawie którego modliliśmy się na spotkaniach modlitewnych studentów, był powracający niepokój, duchowe presje, bezsenność i rozbudzenie emocjonalne, jakich doświadczali oni w nocy i nie potrafili sobie z tym radzić.
Przeduchawiana i odrealniana rzeczywistość, ''nowe rzeczy, nowe pieśni i wizje od Pana” może nie od razu ale stopniowo zacierają w umysłach gorliwych i szczerych uczniów prawdziwy obraz Chrystusa z Ewangelii Pisma Świętego. Coraz większemu zatarciu ulega prawdziwa wartość i znaczenie „krzyża Chrystusa” oraz drogocennej przelanej na nim Jego krwi. W umyśle i w życiu nieuchronnie tworzą się chaos i zamieszanie, które na długo wymykają się spod kontroli eksponowanego na ich działanie uczestnika. W jakimś momencie nauki już nie Jezus Chrystus zajmuje centrum wiary i uwagi wierzącego, bowiem chytrze zostaje tu przesunięty środek jej ciężkości: z Chrystusa na mnie, na ludzkie ego, z warunków Boga na warunki człowieka. Ostatecznie nie to, co Bóg chce, ale co ja chcę, niech się stanie. Ewangeliczne poselstwo Jezusa: głoszenie upamiętania dla odpuszczenia grzechów rozmywa się tu w koncentracji na własnym powołaniu.
W nauczaniu szkoły nie słychać o codziennym braniu krzyża Jezusa Chrystusa w życiu, potrzebie przemiany, zapierania się siebie, swojej grzesznej natury i naśladowania Chrystusa. Za to aż huczy od samych najlepszych i wielkich rzeczy jakie ma dla nas Bóg: błogosławieństw, przywilejów i korzyści, które otrzymujemy przy okazji bardzo intratnego dla nas transferu. W nim Pan Jezus otrzymuje nasze marne życie a my wszystko to, co On ma dla nas do zaoferowania (wykład z tego tematu pani dyrektor tłumaczyłam osobiście).
W taki sposób nauczyłam się pełnej pychy, nierozumnej i egoistycznej postawy wobec Boga. Wrosłam w przekonanie, że Jezus jest w moim życiu po to, by dawać mi to co najlepsze (w znaczeniu komfortowe) a trud chrześcijańskich doświadczeń, sprawdziany wiary, cierpienie niedostatku czy prześladowania (istotne elementy apostolskiego nauczania, wielokrotnie w listach przypominane) dziwnie umknęły mojej uwadze...tak oddaliłam się od prawdziwego Chrystusa o tysiące mil świetlnych, zanieczyszczając swój umysł i serce fałszywą ideologią i praktykami nie znajdującymi poparcia w biblii.
Zwodnicza ewangelia, która ucho łechce, zyskuje dziś coraz większą wiarygodność. Zamiast przekonywać człowieka o grzechu i wskazywać na jego ratunek w Jezusie, umacnia w człowieku poczucie jego wysokiej! wartości, ukazując Jezusa jako NARZĘDZIE OSIĄGANIA CELU. Takiego właśnie „chrześcijaństwa” doświadczyłam w szkole Chrystus dla narodów Polska w Gdyni i pragnę z całego serca przestrzec przed nią każdego, kto tylko myśli o wstąpieniu w jej szeregi lub aktualnie się w niej znajduje. Bóg nie odda swojej chwały nikomu. Dalej jest i pozostanie Bogiem pomimo ludzkich pragnień zajęcia Jego miejsca i bardziej lub mniej odgrywania Jego roli. Niech to świadectwo nakłoni cię do poważnej refleksji z Biblią w ręku, bo tylko zawarta w niej Prawda i twoja własna czujność! mogą ochronić cię od omamu pseudo biblijnej nauki i nauczycieli szkoły „CHDN”.
Justyna, były członek personelu ''CHDN''.
Podobne tym temacie:
CUDOTWÓRCA CZY KOSIARZ UMYSŁÓW
PSYCHOLOGICZNE METODY KONTROLI
Ta sama nauka, te same metody i ludzie powiązanii dzisiaj z CHDN, kilka lat wcześniej w Szwecji.
Wiosną 1998r. trafiło w nasze ręce zaproszenie do chrześcijańskiego ośrodka Kristet Center Syd /KCS/ w południowej Szwecji. Oferta wyjazdu była bardzo atrakcyjna. W zamian za pięć godzin pracy dziennie przez pięć dni w tygodniu można było zostać za darmo, warunek, że przyjechało się, co najmniej na miesiąc. Jedynym kosztem pobytu był wtedy koszt promu.
Tę kuszącą propozycję przedstawił nam w naszym kościele (KChWE) człowiek o imieniu Wicek, który jest członkiem KCS. Po przeczytaniu reklamy KCS w broszurce ABSOLUTNIE FANTASTYCZNE dodatkowo utwierdziliśmy się w przekonaniu, że jest wolą Bożą, abyśmy tam pojechali. Po wypełnieniu szczegółowej ankiety uzyskaliśmy zaproszenie. Wyjechaliśmy my /tj. ja z żoną/ oraz dwójka naszych przyjaciół. Wyjechano po nas do samej Kalskrony i następnego dnia znaleźliśmy się w pięknie położonym ośrodku w Koleberga. Miejsce naszego pobytu prezentowało się wspaniale! Komfortowe pokoje, świetlica z pełnym wyposażeniem do wypoczynku, telewizja, video, stół bilardowy, siłownia, sauna i solarium. Wszystko w otoczeniu lasu, wokół zwierzęta. To było miejsce naszego zamieszkania i noclegów. Następnego ranka wyjechaliśmy do miejsca, gdzie mieliśmy pracować, modlić się i dodatkowo spędzać razem czas. Wszystko wokół było w stylu kowbojskim. Zamiast kazalnicy beczka, wewnątrz miejsca zgromadzeń znajdowała się bryczka, z tyłu bar. Na ścianach-tarcze z rzutkami. Na scenie stało bardzo dużo instrumentów muzycznych. Była też słabo zaopatrzona księgarnia (parę książek i trochę kaset, w większości zawierających nagrania z ich konferencji i nabożeństw). W piwnicy budynku znajdowała się bardzo prężnie działająca drukarnia, w której drukowano masę biuletynów, traktatów i broszurek reklamujących ośrodek. To było głównie miejsce naszej pracy. Dookoła budynku znajdowało się mnóstwo atrakcji. Zjazdy liną, rzuty toporem Wikingów, strzelnice, łuki, „małpi gaj”, huśtawki. Wokoło było też mnóstwo budynków. KCS prowadzi m.in. szkołę podstawową i gimnazjum. Co najmniej połowa członków KCS mieszkała i pracowała w tym miejscu. Każdy wolny czas spędzali w kościele pracując lub modląc się.
PIERWSZY DZIEŃ….minął nam na zwiedzaniu ośrodka. Mówiono nam wielokrotnie: „nie jesteśmy religijni” oraz „ ten pobyt na pewno was przemieni, otwórzcie się na wszystko, co możecie otrzymać od Boga”. Wyjeżdżając z Polski oczekiwaliśmy wzrostu duchowego, nowych przyjaźni i przygody z Bogiem. Zapewniano nas wcześniej, że będą różnego rodzaju grupy: ewangelizacyjne, uwielbienia, pantomimy itp. Okazało się jednak, że udział w spotkaniach danej grupy jest możliwy wyłącznie dla osób mających służbę w KCS. Nikt z zewnątrz nie miał prawa w nich uczestniczyć. Po skontaktowaniu się z Izą z polski, która była tam już od dwóch miesięcy, dowiedzieliśmy się, że nie mamy co liczyć na studium Biblijne w grupie ponieważ coś takiego tam po prostu nie występuje…
DUCH W BRZUCHU. Codziennie rano odbywała się charakterystyczna dla tych kręgów modlitwa. Wszyscy równocześnie na głos modlili się i głośno krzyczeli (nawet do mikrofonów). To co nas jednak zdziwiło, to dziwne zachowanie większości osób, które trzymając się za brzuch głośno krzyczały. Tłumaczono nam i wielokrotnie potem powtarzano, że należy „wyłączyć umysł i wielbić Boga Duchem”. Wyjaśniano także, że Duch Święty mieszka we wnętrznościach (wg nich w brzuchu) i należy się na Niego w ten sposób otworzyć. Często podkreślano, że powinniśmy być „otwarci” na to, co Bóg może nam dać. Okazało się, że to dopiero początek wydarzeń, które potem nastąpiły.
Te same wierzenia mają wszystkie religie wschodnie, które w technice jogi Kundalini. wyzwalają „energię węża”, której centrum energetyczne upatrują w okolicach brzucha. Zaawansowani jogini ostrzegają przed bawieniem się z wyzwalaniem „energii węża”, która może być bardzo niebezpieczna. Takim praktykom towarzyszą bóle i krzyki, trans, obłąkania, natrętne myśli. Warto zobaczyć dostępny w Polsce film pt: „Bogowie New Age”, który przedstawia to zjawisko dokładniej.
Po paru dniach braku normalnego chrześcijańskiego studium Biblii uznaliśmy, że będzie dobrze, jeśli podczas przerwy śniadaniowej będziemy przez około 15 min. mogli wzajemnie się dzielić i budować. W ten sposób rozpoczęliśmy rozważanie Listu Św. Jakuba. Był to bardzo owocny, choć krótki czas. Zdziwiło nas, że Szwedzi, którzy od tej pory się do nas nie przysiadali, trzeciego dnia studium, zaczęli nam najwyraźniej celowo przeszkadzać. Zagadywali nas, głośno rozmawiali na inne tematy, przekrzykiwali się przez nas. Po obiedzie zostałem wezwany /wraz z Radkiem, który miał mi tłumaczyć/ do pastor Margarety „na dywanik”. (oprócz głównego pastora Kristera Nielsena pozostałymi pastorami i liderami były prawie same kobiety). Pierwsze pytanie brzmiało: „czy masz problem z kobietami jako pastorami?” Odpowiedziałem, że nie. (W tym momencie przypomniała mi się rozmowa z jedną wolontariuszką z Litwy o imieniu Wilma, która pytałem czy u niej w zborze kobiety również są pastorami. Odpowiedziała, że nie. Zażartowałem wtedy: „to widzę, że tak samo jak w Biblii”. Potem wyjaśniłem jednak, że osobiście nie mam nic przeciwko takiej służbie kobiet, jeśli Bóg by tego by chciał. Najwyraźniej Wilma doniosła mój niefortunny żart do pastor Margarety.) Dowiedziałem się także, że mój pastor w Polsce miał wczoraj już rozmowę telefoniczną na ten temat. Usłyszałem: nie możesz nauczać w naszym kościele! Zdziwiony, zaprzeczyłem, jakobym coś takiego robił. Wtedy sprecyzowała, że chodzi nasze rozważania biblijne w czasie przerwy śniadaniowej. Ponownie zaprzeczyłem jakobym pełnił podczas tych spotkań taką funkcję i wyjaśniłem powody rozpoczęcia tych rozważań. Zaznaczyłem, że jako chrześcijanie mamy taką potrzebę, gdyż bez karmienia i dzielenia się Słowem Bożym trudno nam żyć. Jest to normalna praktyka chrześcijańska zgodna z Biblią. Na to usłyszałem, że możemy czytać Biblię, ale tylko indywidualnie i nie wolno nam się tym dzielić z innymi! Cztery razy powtarzałem, że nie ma nic złego w takiej praktyce oraz że nie poruszano tam żadnych tematów przeciwko ich kościołowi. Nic do niej nie docierało. Dostałem wybór: albo się podporządkuję, albo mogę wracać do Polski. Kazała również zadzwonić do Polski do mojego pastora, opowiedzieć mu o wynikłym problemie i czekać na to, co on zdecyduje. Bardzo się zdziwiliśmy jej gwałtowną reakcją, bo cały czas nas wcześniej zapewniano, że jesteśmy wolni i mamy czuć się swobodnie. Byliśmy wstrząśnięci, że są chrześcijanie, którzy będą nam zabraniać wspólnego czytania Biblii! Nasz pastor (Jerry Dean - aktualnie wraz z żoną pracownicy CHDN) przesłał fax, w którym polecił, abyśmy byli podporządkowani autorytetom tego kościoła do granic grzechu, to nieporozumienie kładł karb różnic kulturowych. W ten sposób przestaliśmy wspólnie czytać i rozważać Biblię, lecz staliśmy się ostrożniejsi i zaczęliśmy bardziej obserwować ludzi i to miejsce.
NIEDZIELNE NABOŻEŃSTWO Trwało 3,5 godziny. Zespół uwielbiający był na wysokim poziomie. Większość piosenek zachęcała do „duchowego boju”. Następnie nastąpiło kazanie głównego pastora Kristera. Usłyszeliśmy dziwne rzeczy: „Jezus jest drzwiami do Boga, a pastor jest drzwiami do kościoła”, „pastor ma wizję od Boga i prowadzi do niego kościół”. Podczas całego kazania kładł nacisk na bezwzględne podporządkowanie się przywódcom kościoła. Następnego dnia po kazaniu zapytałem się Andersa, jednego z członków KCS, jak to w praktyce u nich wygląda, bo u nas wszyscy badamy słowa pastora, czy są zgodne z Biblią. Odpowiedział, że u nich jest tak samo.
Tego samego dnia wieczorem w czasie kolacji (tzw. Kolacji Ducha Św.) pastor Margareta publicznie i w ostrym tonie, zabroniła nam pytać się członków KCS o jakiekolwiek sprawy związane z ich kościołem i jeśli mamy jakiś problem, to powinniśmy pytać się wyłącznie jej. (Przypomnieliśmy sobie rozmowę z Andersen i znowu zauważyliśmy, że miał miejsce donos) Później powiedziano nam, że będziemy spotykać się na modlitwie porannej w innym miejscu niż wszyscy członkowie. Zaczęliśmy spotykać się odtąd w małej pięcioosobowej grupie prowadzonej przez jednego z liderów KCS.
Ponownie nam mówiono, że powinniśmy się „otworzyć na ducha”, mimo że wyraźnie oznajmialiśmy, iż jesteśmy otwarci na Boga, lecz nie widzimy powodu, aby zachowywać się w taki sposób ”tj. trzymać się za brzuchy i głośno krzyczeć”. Wtedy zaczęto gromić w nas demony: „ducha religijności” i „ducha Jezebell”. Zaczęto odtąd również rozdzielać nas przy pracy, abyśmy nie mogli ze sobą rozmawiać – „powinniście modlić się językami, a nie rozmawiać podczas pracy”. Wielokrotnie też podchodzono do naszych przyjaciół z Polski i mówiono im, aby się z nami nie zadawali, tłumacząc, że jesteśmy opętani. Zauważyliśmy także, że w stosunku do tych, którzy bezkrytycznie przyjęli ich nauki, zaczęliśmy być gorzej traktowani. Jako domniemany prowodyr i człowiek „najbardziej opętany” dostawałem najgorszą pracę i w samotności. Nawet gdy prosiłem o pomoc przy pracy – odmówiono mi.
KONFERENCJA Rozpoczęła się tygodniowa konferencja. Każdego dnia były dwie sesje wykładowe: jedna rano, druga wieczorem. Głównym tematem poruszanym we wszystkich wykładach było „namaszczenie, które musisz przyjąć”. Nie było ani słowa o grzechu i pokucie. Ciągle powtarzano to, co nam się należy od Boga. Że musimy „wyrwać diabłu” uzdrowienie, że należy nam się błogosławieństwo finansowe, sukces itp. W połowie konferencji na wieczornym wykładzie po krótkim słowie zachęcającym do „walki z duchami” rozpoczęła się tzw. „walcząca modlitwa”. Wszyscy w coraz szybszym tempie krzyczeli i identycznie wymachiwali rękami. Towarzyszyła temu głośna niespokojna muzyka, bębny i piszczałki. Ludzie wyglądali jak w amoku, przypominało to jakiś szamański trans. (Bardzo podobne zachowania widzieliśmy w sektach przedstawionych na filmie Pt: „Bogowie New Age” i to nas przeraziło). Muzyka i ryk wydobywający się z tylu gardeł był trudny do wytrzymania. Po godzinie takiego amoku nastąpiło coś, co określiliśmy słowem „kangurowanie”. Tzn. wszyscy identycznie podskakiwali w miejscu z bardzo dużą częstotliwością (identycznie jak uczestnicy „mantry dynamicznej” w filmie „Bogowie New Age”). Nie mogąc tego już znieść, wyszliśmy na zewnątrz. Oskarżono nas wtedy, że najwidoczniej nigdy nie braliśmy udziału w prawdziwej „walce duchowej”, i pewnie dlatego nie możemy tego zrozumieć. Czuliśmy się osaczeni, sami, w obcym kraju, z daleka od większego miasta i pośród nieobliczalnych ludzi. Ogarnęła nas rozpacz i zgroza.
Ostatni dzień konferencji zaczął się spokojnie, ale czuliśmy, że to cisza przed burzą. Wcześniej rozpoczęliśmy post i modlitwę o ochronę i prowadzenie Boże. Na porannej sesji, główny pastor KCS po krótkim słowie zachęcał do wyjścia do przodu „po namaszczenie”. Pierwsze wyszły dzieci. Pastor po kolei dotykał ich czoła i wszystkie z miejsca upadały na ziemię. Następnie podchodzili liderzy i reszta zgromadzenia. Przyszła nasza kolej. Mieliśmy wątpliwości, czy aby pastor tych ludzi nie popychał, lecz okazało się, że zanim dotknął ich czoła, każdy leciał na ziemię. Widzieliśmy już przedtem takie rzeczy w niektórych wspólnotach i to nas aż tak bardzo nie zdziwiło, lecz w tym wypadku czuliśmy niesamowitą presję i niepokój towarzyszący temu zgromadzeniu. Nie wyszliśmy do przodu, co bardzo wszystkich dziwiło. Usłyszeliśmy później: „ Trzeba być głupkiem, żeby nie iść po takie namaszczenie!”. Cały czas zastanawialiśmy się, kto tu tak naprawdę ma demona: my czy oni? Cały czas także spodziewaliśmy się ponownej konfrontacji z pastor Margaretą i ewentualnego wyrzucenia z ośrodka, mimo że podporządkowaliśmy się jej poleceniom, w tym, w czym tylko mogliśmy. (Potem dowiedzieliśmy się, że odkładanie naszego usunięcia było spowodowane nadzieją na rozdzielenie mnie od mojej żony i przyjaciół, z którymi przybyłem z Polski, aby było łatwiej na nich wywrzeć na nich wpływ).
Byliśmy po nieustanna presją psychiczną. Jeden z naszych przyjaciół, Radek (późniejszy wicedyrektor szkoły CHDN), rozpłakał się. Po tym, co usłyszał, nie był już pewny swojego nawrócenia. Po konferencji, widząc płaczącego Radka, od razu zadzwoniłem do mojego pastora z prośba o modlitwę. Tego samego dnia wieczorem pastor oddzwonił i po moim krótkim zreferowani mu opisanych wydarzeń zdecydował, że mamy wracać. Następnego dnia rano spotkaliśmy się na porannej modlitwie. Pierwsze słowa osoby prowadzącej brzmiały, że „jeżeli się nie otworzycie, nie mogę się z wami modlić”. Powiedzieliśmy, że jesteśmy otwarci na Boga i Ducha Świętego. Wtedy ta kobieta powiedziała: „Nie o to chodzi. Mamy takiego samego ducha, ale jesteście przeciwko mnie”. Zapytaliśmy o nie jasną dla nas panującą tu praktykę tzw. „rodzenia w duchu” (Słyszeliśmy wiele razy, że powinniśmy „rodzić”, ale nikt nam nie wyjaśnił, co i jak mieliśmy urodzić). Osoba prowadząca powiedziała, że Jezus też rodził. Nie potrafiła jednak wskazać na m ani jednego fragmentu Biblii, który by to mówił. Pokazała nam jedynie cytat z Izajasza 42:14 gdzie prorok mówi, że: „Pan zakrzyknie jak rodząca”. Zauważyliśmy, że dalej jest napisane, iż Pan spustoszy góry i pagórki i zaśmialiśmy się, czy to znaczy, że oni będą teraz palić łąki? Powiedzieliśmy, że to jest metafora. Tak samo, gdy Bóg mówi, iż nas okryje swoimi skrzydłami, to nie znaczy, że Bóg ma pióra. Odpowiedziała: „A może tak jest?” (Najwyraźniej coś takiego jak hermeneutyka czy zasady interpretacji Biblii, były im zupełnie nieznane). Pokazaliśmy jej w tedy fragment z Jeremiasza 5:6:
Po tym wersecie zmieszała się i zakończyła rozmowę. Do końca pobytu już nikt więcej nie próbował wyjaśniać nam naszych wątpliwości. Po załatwieniu formalności z wyjazdem przez ostatnią noc wyraźnie byliśmy pilnowani do pierwszej w nocy, abyśmy nie rozmawiali z pozostałym Polakami. Wyjeżdżając, tylko jedna osoba z Litwy pożegnała się z nami, a reszta traktowała nas jak powietrze. Dobrze, że odwieźli nas na prom. Z radością powitaliśmy nasz kraj…
Michał i Izabella Betka (17 Lipiec 1998)
Pastor Margareta, która pojawia się w poowyższym świadectwie, spędziła tam 14 lat i aby wrócić do pełnej równowagi psychicznej, musiała spędzić półtorej roku w zamkniętej klinice psychiatrycznej. Aktualnie jest szwedzką socjolożką, której doświadczenia z Kristet Centre Syd stały się podstawą jej książki, pt: „Gdyby to kosztowało mnie życie” (tylko w języku szwedzkim).
https://www.bookbeat.pl/ksiazka/om-det-sa-skulle-kosta-mig-livet-138516
Historia Margarethy Sturesson mówi o tym, jak silna i dobrze wykształcona matka czwórki dzieci dołącza do sekty i ledwo wychodzi stamtąd żywa. „Królestwo Boże” w Skanii (okręg Malmo) stało się znane jako chrześcijańska sekta kowbojów. Będąc zarówno ofiarą, jak i oprawcą, jej przerażająca relacja ukazuje nadużywanie władzy pod pozorem świętości i dozgonnej lojalności, ale przede wszystkim pokazuje jak przetrwać w sekcie i jak się z sekty wydostać.
wyświetl autora ⇒ | ||
wyświetl temat ⇒ |
wg DATY | KLIKAJĄC NA TEN NAPIS WYŚWIETLISZ TYTUŁY wg ALFABETU | wg AUTORA |
---|